
Cześć!
Mam wrażenie, że minęły wieki, od kiedy ostatni raz napisałam tu kilka słów. Czas biegnie jak szalony, a ja razem z nim.
Jeszcze na walizkach, jeszcze z głową we Francji, myślami we Włoszech, a euforią w Monako – puszczam dla Was pierwszy wpis z mojej przedłużonej, 9-dniowej majówki.
Jako pierwsze pod lupę idzie włoskie miasto Padwa leżące w regionie Wenecji Euganejskiej. Szczerze? Gdyby ktoś kiedyś mnie zapytał, czy kojarzę taką miejscowość bez chwili namysłu odpowiedziałabym nie.
Jak zatem tam trafiłam? I tutaj po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że przypadki nie istnieją! Ale po kolei…
Imię Antoni jest mi szczególnie bliskie od zawsze. Uważam je za najładniejsze imię męskie, co więcej mój pradziadek Antoni był szczęśliwym posiadaczem tego właśnie imienia. Ostatnio dowiedziałam się, że brat babci mojego Mateusza też był Antoni, a mój syn kiedyś? No cóż, domyślcie się 🙂
Nieświadomie wybraliśmy na ślub Parafię Świętego Antoniego z Padwy i właśnie wtedy zaczęłam zastanawiać się kto to właściwie był. Doczytałam, że urodził się, jak ja, w 95 roku, z tym że 800 lat wcześniej. Swoje urodziny obchodził dzień przed naszym ślubem, a imieniny w datę naszej rocznicy. Miejscem narodzin było nasze ukochane miasto Lizbona. Czy muszę podawać więcej powodów, dla których chciałam jechać kiedyś do Bazyliki Świętego Antoniego w Padwie?
Na tegoroczną majówkę wybrałam się z mamą, by skorzystać z ostatniej możliwości wspólnego wyjazdu tylko we dwie jeszcze przed moim ślubem.
Nieświadomie wybrałyśmy program, który obejmował jeden dzień w Padwie! (teraz czas na wyobrażenie sobie wielkość iskierek w moich oczach w tamtym czasie)
Miasto Padwa… jak się o nim mówi? Wiele osób twierdzi, że tutaj przede wszystkim się mieszka, następnie studiuje, a dopiero później zwiedza. Nie uchodzi ono za ekstra znane i odwiedzane przez turystów miejsce, co mi osobiście bardzo odpowiada. Drugie zdanie, jakie można usłyszeć na temat Padwy to że jest to miasto kościołów i nic więcej – i z tym się akurat nie zgodzę.
Gdybym miała wskazać jeden kościół, który koniecznie trzeba zobaczyć to zdecydowanie byłaby to słynna Bazylika św. Antoniego – w końcu po to się tu przyjeżdża! Ogromna, przestronna, z niesamowitym wnętrzem. Na jej dokładne zwiedzenie brakłoby chyba godziny i śmiało mogę powiedzieć, że żadna jak dotąd odwiedzona przeze mnie budowla sakralna nie wywarła na mnie takiego wrażenia (wg mnie pobija Rzym)




Co warto jeszcze zobaczyć? Tzw. krakowskie sukiennice czyli Palazzo della Ragione, przy których znajduję się plac i fontanna. To świetne miejsce na krótki przystanek i napicie się… Aperol Spritz. Tak! To stąd pochodzi jeden z najbardziej popularnych drinków! (Sama jestem największą fanką tego pomarańczowego cuda)



Kolejnym punktem, który można uznać za obowiązkowy podczas wizyty w Padwie jest piąty najstarszy Uniwersytet na świecie oraz Plac Prato della Valle. To właśnie wokół tego owalnego placu rozstawione są statuy świętych (m.in. Dantego) – a to wszystko w otoczeniu wody.



Obowiązkowy punkt kulinarny Padwy? Pedrocchi Cafe! (Via VIII Febbraio 15). Dlaczego? To stąd pochodzi i to tu serwowana jest najbardziej sławna kawa z miętą, a dokładniej mówiąc z miętowym kremem i kakao na wierzchu.


Kilka ciekawostek o tym mieście? Padwa dość mocno dopełniona jest polskimi akcentami. Co miłe w Bazylice znajdują się ulotki po polsku, a swoje pomniki mają tutaj Stefan Batory i Jan III Sobieski. Co więcej kilku sławnych Polaków studiowało na tutejszym uniwersytecie m.in. Mikołaj Kopernik, Jan Kochanowski, czy Jan Zamoyski.
Padwa to miasto krużganków dzięki czemu w deszczu można chodzić bez parasola, a latem bez poparzeń słonecznych 🙂


I takim sposobem dobrnęliśmy do końca pierwszego wpisu z mojej włosko-francusko-monakijskiej przygody i tutaj mam do Ciebie pytanie!
Słyszałaś/eś kiedyś o mieście Padwa? A może widziałaś/eś na własne oczy?
Daj znać,
A.