I nadszedł ten moment, kiedy mam chwilę na napisanie ostatniego mini przewodnika z naszej podróży na Maderę. W dzisiejszym wpisie miejsca, które zwiedziliśmy w niepełne dwa dni, zatem jeśli preferujecie szybkie tempo zwiedzania, to może nawet zdążycie zobaczyć wszystko w jeden dzień 🙂 I w takiej właśnie formie Wam to rozpiszę!

Plan na ten dzień: ZOBACZYĆ WSCHÓD SŁOŃCA z trzeciego co do wielkości szczytu Pico do Arieiro <3 I właśnie dlatego dzień rozpoczynamy wcześniej, niż zwykle i jeszcze przed śniadaniem wyruszamy w drogę. Na szczęście słońce wschodzi tutaj w godzinach 7/7:30 (bynajmniej we wrześniu), więc zapomnijcie o wstawaniu o 3 🙂
Droga na Pico do Arieiro jest prosta i bardzo dobrze oznakowana. Przebiega serpentynami, o co akurat na Maderze nieciężko. Wjazd na górę trwa i trwa i trwa… ale widoki rekompensują wszystko 🙂 Pomimo wczesnej godziny na szczycie nigdy nie brakuje ludzi, gdyż jest to jedna z najbardziej znanych atrakcji.
Jadąc na wysokość 1818 m.n.p.m. miałam w głowie tylko jedną myśl – że zaraz spełnię swoje marzenie o powitaniu wschodu słońca na szczycie góry i zobaczę widok niczym jak ten z samolotu – tyle, że patrząc na niego będę stać na własnych nogach! A chmury… chmury będą niżej, niż wierzchołki gór. O tym marzyłam i śniłam i to tam było!






Po zobaczeniu jednego z najpiękniejszych spektakli świata udaliśmy się do miejscowości Santana, która słynie z małych trójkątnych domków, będących symbolem Madery. To małe miasteczko, które wygląda jakby naprawdę było z innej bajki 🙂 Jedna kawiarnia, jeden sklepik, kilku mieszkańców i te właśnie domki, które stanowią jedyną atrakcję turystyczną. Nie mniej jednak jeśli już będziecie na Pico do Arieiro to warto tutaj zajrzeć.




Następnie – dla zachowania równowagi, ponownie przyszedł czas na dziką naturę, czyli to, co najbardziej pokochaliśmy w tej wyspie. Las wawrzynowy Laurissilva – czyli największy tego typu las na świecie, wpisany na listę UNESCO. I bez cienia przesady – czuliśmy się tam jak w bajce! To już jest takie miejsce wiecie, mniej komercyjne. Im bardziej oddalicie się od głównych punktów, tym większe prawdopodobieństwo, że przez naprawdę długi okres czasu nie spotkacie ani jednego człowieka 🙂 My przez ponad dwie godziny spacerowania i odkrywania spotkaliśmy tylko jedną parę, która spała w namiocie w środku lasu – Polaków 😉





Drzewa porośnięte mchem, gałęzie powykręcane w przeróżne strony świata, promienie słońca wpadające pod najróżniejszymi kątami – to tworzy najpiękniejsze obrazy, które na długo pozostaną w naszej pamięci. Co więcej, pierwszy raz spotkaliśmy się z tak specyficznym zapachem w lesie – tego nie da się opisami słowa, ale pachnie bajecznie! I tak też wygląda 🙂 Wyjechaliśmy stamtąd OCZAROWANI.


Kolejny punkt na naszej mapie to Ponta do sol, czyli typowo portugalskie miasteczko, które zawiera w sobie sporo elementów niczym z Lizbony <3 Przede wszystkim ma bezpośredni dostęp do morza i plażę oraz kilka knajpek usytuowanych tuż nad wodą. Dodatkowo słynie z pięknego starego miasta, pełnego zabytkowych drzwi, tarasów z mnóstwem kwiatów w donicach i wąskich, krętych uliczek. To tutaj natrafiliśmy na taras z typowo portugalskimi kafelkami, który okazał się być perełką miasteczka. Jednakże najpiękniejszą rzeczą były kwiatowe dekoracje, które rozwieszone zostały właściwie w każdej alejce. Wprost dywany kwiatów zawieszone tuż nad głowami! Przypomniała mi się jedna z alejek w Lizbonie, gdzie także można było spotkać ich tradycyjne, kwiatowe ozdoby. Jedno trzeba przyznać – tutaj ludzie kochają kolory!






Jednakże miejscem, dla którego tu przyjechaliśmy był wodospad. Wyczytałam na internecie, że znajduje się tutaj naturalna samochodowa myjnia, czyli droga, na którą w jednym miejscu leje się wodospad. Po długim czasie szukania tego miejsca okazało się, że owszem wodospad jest i owszem wygląda do nieziemsko, ale droga z przyczyn bezpieczeństwa jest zamknięta i aby w ogóle znaleźć to miejsce trzeba złamać kilka drogowych zakazów 😉 Sama droga na którą spływa wodospad z oczywistych względów jest bardzo śliska i pełna błota, stąd trzeba bardzo uważać. Co więcej znajduje się nad przepaścią, więc zapozowanie do zdjęć robionych przez męża nie wchodziło w tym przypadku w grę. Biedny czekał w samochodzie, a ja starałam się choć trochę uchwycić te scenerię.




Kolejne “must see” na Maderze to punkt widokowy Cabo Girao, który słynie ze… szklanej podłogi! Taras usytuowany jest na wysokości 580 m.n.p.m. i co tu dużo mówić, robi wrażenie. Nie dla osób o słabych nerwach i zdecydowanie nie dla osób z lękiem wysokości. Stąd… mój mąż ponownie został w samochodzie 😀 Na szczęście parking przy tarasie jest duży, a dojazd łatwy.


Kolejne miejsce to już spokojna miejscowość, która nie jest usytuowana nad klifem 🙂 Drugie co wielkości miasto na wyspie – Camara de Loboss, słynące z wielu rybaków, którzy po pracy pozostawiają swoje kutry w porcie i udają się na grę w karty do pobliskiego pubu. Siedzą na starych beczkach, krzesłach i wszystkim tym, co już ledwo nadaje się do użytku 🙂 Nieopodal dzieci pływają w wodzie lub grają w piłkę krzycząc przy każdym golu “RONALDO!”

Miasteczko słynie jednak przede wszystkim z odwiedzin Winstona Churchilla, który siedząc przodem do portu malował obraz z jego podobizną. Dziś w tym miejscu można podziwiać jego pomnik i napić się kawy w pobliskiej kawiarni.




I to już ostatnie miejsce, które odwiedziliśmy tego dnia i zarazem ostatni wpis na blogu z naszej podroży na Maderę. Mam nadzieję, że dzięki tym wpisom i zdjęciom choć trochę zapragnęliście zobaczyć to niezwykłe miejsce na ziemi. Wyspę, która nas oczarowała i rozkochała w sobie. To była najpiękniejsza podroż poślubna, jaką mogliśmy sobie wymarzyć! <3